Rowerzyści jako mała i słaba grupa uczestników ruchu drogowego przez lata nie byli traktowani zbyt serio. Lecz oto nagle pojawił się ktoś, kto próbuje otwarcie zmieniać politykę transportową miasta stawiając na efektywne formy mobilności mieszkańców. Spotkało się to z natychmiastowym hejtem. Jednak transport publiczny oszczędzono – przewozi bądź co bądź niemal połowę poznaniaków. O pieszych mówi i myśli się wciąż niewiele, zostawiono ich zatem w spokoju. Cóż więc pozostało ludziom, by skanalizować złe emocje i znaleźć wspólnego wroga? Tak, rowerzyści!

Jadąc ostatnio ulicą Roosevelta (lekko) dzwoniąc zwróciłem uwagę pewnej rodzinie o zejście z drogi rowerowej na chodnik. Posłuchali, choć nie obyło się bez kąśliwych komentarzy pod adresem … prezydenta Jaśkowiaka. Choć on sam aktualnie raczej rzadko porusza się rowerem, większość poznaniaków sądzi, że jest on przede wszystkim swego rodzaju szalonym guru rowerzystów, a wszelkie zmiany w mieście są właśnie im podporządkowane. W opinii wielu to ‘rowerowa obsesja Jaśkowiaka’ jest źródłem wszystkich pojawiających się w Poznaniu problemów komunikacyjnych. Niestety coraz więcej mieszkańców, którzy dotychczas zupełnie neutralnie podchodzili do tematu, dziś odczuwa co najmniej antypatię wobec rowerzystów.

Rys. Marek Raczkowski, fb.com/mraczkowskiofficial

Jaśkowiak wie (lepiej)

Niewątpliwie Jacek Jaśkowiak, ale i jego zastępca od komunikacji w mieście – Maciej Wudarski są świadomi problemów współczesnego transportu. Wskaźnik motoryzacji* w Poznaniu może niepokoić, zatem zarząd miasta postanowił działać na rzecz zrównoważonego transportu. „Na rzec czego?!” – zapyta Kowalski. No właśnie, dla większości ten termin przecież niewiele znaczy. Nawet co bardziej wnikliwi, poszukujący jego konkretnej definicji chociażby w Wikipedii, zawiodą się. Próba rozgryzienia go samemu zaprowadzi niejednego do ryzykownych konkluzji: wszystkim po równo albo pół na pół – samochody 50%, reszta 50%. Zrównoważony transport jako nowe, obce pojęcie w połączeniu z ciągle powtarzanym komunikatem o ograniczaniu, zabieraniu, redukcji, limitowaniu, spowalnianiu i zmniejszaniu ruchu samochodowego musi budzić nieufność i negatywne emocje.

Złe emocje lepsze niż suche fakty

Całkiem niedawno do naszego języka weszło słowo hejt. Hejtować można wszystko i wszystkich. Zanim sformułujemy głębszą myśl, spod naszych palców szybciej wyjdzie zjadliwy komentarz na lokalnym portalu informacyjnym, czy agresywny post na facebooku. Tego rodzaju upust jest o wiele prostszy niż zajmowanie się głębszą analizą problemu, na którym przecież i tak się często nie znamy. Ale przecież w każdym temacie możemy polegać na swojej intuicji (zasada: nie znam się, to się wypowiem). Do perfekcji techniki niekonstruktywnej krytyki opanowali niektórzy lokalni politycy. Na negacji ale i stereotypach budują oni mniej lub bardziej świadomie swój kapitał polityczny. Nie usłyszymy od nich zbyt wiele na temat rozwiązań realnych problemów niechronionych uczestników ruchu drogowego. Spróbują nas za to przekonać, że:

– przez rowery Poznań stanie się wioską,
– infrastruktura rowerowa świeci pustkami, a władze miasta próbują zmusić wszystkich mieszkańców do poruszania się rowerem po Poznaniu … i świecie,
– prezydent zamiast wydawać pieniądze choćby na szpitale, maluje czerwone dywany dla rowerzystów,
– uspokojenie ruchu można wprowadzić tylko po przeprowadzeniu w tej sprawie referendum.

Wyżej wymienione tezy zostały sformułowane przez przedstawicieli niemal wszystkich opcji politycznych Rady Miasta. Jedynym pozytywnym wyjątkiem jest tu Prawo do Miasta, które ma jednego radnego w mieście.

Smutnym jest też fakt, że orężem polityków w tym konflikcie bywają niestety media, którym to z kolei łatwiej grać na emocjach, by szybciej zyskać odbiorców, niż ich w rzeczowy sposób informować o problemie.

Gender na dwóch kółkach, czyli backlash po poznańsku

Najchętniej hejtuje się to co nowe lub/i nieznane. A zatem na szczeblu krajowym mieliśmy już krucjatę antygenderową, uszczypliwości wobec nowych trendów żywieniowych (ach ci wegetarianie… najgorsi na dwóch kółkach!) a na lokalnym walkę z 'więzienną szarością’ grafitu szerzoną przez zacietrzewionego plastyka miejskiego, no i w końcu wojnę o przestrzeń transportową przez niektórych skracaną do hasła “samochody kontra rowery”. Tego rodzaju powszechny sprzeciw i gwałtowne reakcje wobec nowych trendów i zjawisk nazywany jest backlashem. Skoro nauczyliśmy się już, czym jest hejt, chyba czas najwyższy powoli przyzwyczajać się do kolejnego obco brzmiącego pojęcia.

Przyszłość jest ciemna?

Na świecie istnieją przykłady miast, gdzie po wyborach nowa władza tak bardzo skupiła swoją negatywną uwagę na rowerzystach, że częściowo zaczęła likwidować infrastrukturę rowerową. By nie powtórzyć błędów chociażby Toronto, warto zastanowić się nad komunikacją z mieszkańcami, społecznym odbiorem zmian, które przecież nie zawsze muszą godzić w interesy innych użytkowników ruchu. Trzeba też proaktywnie edukować w ramach kampanii, spotkań dzielnicowych, czy miejskich, ale też konsultacji. Rozwiewać wszelkie wątpliwości mieszkańców i przyzwyczajać do zmiany priorytetów: prywatny interes a dobro ogółu. Nie będzie to łatwe zadanie. Jeśli jednak władze nie zatrzymają się na chwilę autorefleksji, ani nie zweryfikują swojej strategii podejścia do zmiany oraz nie zmodyfikują swojej polityki informacyjnej (zamiast przekazu: pokażemy Wam, co i jak zmienimy trzeba mówić to są realne problemy słabszych, podpowiedzcie nam jak je rozwiązać), to w Poznaniu w dalszym ciągu wszelkie zmiany w przestrzeni miejskiej dotyczące transportu będą interpretowane jako te 'robione pod rowerzystów’. Zaś nad miastem zawiśnie widmo odwrotu od rowerów. Choć przecież dopiero co zaczęliśmy nadrabiać wieloletnie zaległości goniąc powoli inne miasta Polski.

* liczba samochodów osobowych przypadająca na 1000 mieszkańców (2014):
POZNAŃ: 601 | BRNO 443 | LIPSK 379